11 – Wierny

Gdy Chrześcijanin udał się w dalszą drogę, doszedł do małej wyżyny, z której pielgrzymi mogli objąć wzrokiem leżącą przed nimi przestrzeń. Spojrzawszy w przód, ujrzał w pewnej odległości przed sobą kroczącego naprzód Wiernego. Zawołał więc donośnie:
– Hop, hop! zatrzymaj się, a będę ci towarzyszył!
Usłyszawszy to wołanie, Wierny obejrzał się, a wtedy Chrześcijanin jeszcze raz zawołał:
– Poczekaj, poczekaj, aż do ciebie przyjdę.
Ale Wierny odpowiedział: – Nie, nie mogę czekać, ledwie z życiem uciekam, gdyż ściga mnie mściciel krwi. (Pwt 35:6,12).

Te słowa wzburzyły chrześcijanina, więc zebrawszy wszystkie siły, ruszył biegiem za wiernym i dogonił go, a nawet nieco wyprzedził tak, że ostatni stał się pierwszym. Chrześcijanin uśmiechnął się wówczas z pewnym zadowoleniem, ponieważ udało mu się wyprzedzić swego brata, a nie zwracając bacznej uwagi na to, co ma pod nogami, naraz potknął się i upadł, nie mogąc powstać. Dopiero Wierny, podszedłszy do niego, pomógł mu wstać.
Potem widziałem w moim śnie, jak razem w miłości i zgodzie odbywali dalszą podróż i prowadzili przemiłą rozmowę na temat tego, co im się przytrafiło w podczas ich pielgrzymki. Chrześcijanin rozpoczął rozmowę tymi słowy:
– Mój czcigodny i umiłowany bracie Wierny, bardzo się cieszę, że cię dogoniłem i że Bóg tak naszego ducha usposobił, że możemy iść jako towarzysze tym przyjemnym szlakiem.

Wierny: – Ja też miałem nadzieję, że będę się mógł cieszyć twoim towarzystwem, drogi przyjacielu. Już od samych bram naszego miasta, cię wypatrywałem, ale mnie znacznie wyprzedziłeś i dlatego zmuszony byłem tak duży odcinek drogi przebyć sam.
Chrześcijanin: – Jak długo jeszcze pozostałeś w Mieście Zagłady, zanim udałeś się w ślad za mną, na pielgrzymkę?
Wierny: – Do chwili gdy dłużej nie mogłem wytrzymać. Mianowicie po twoim wyjściu rozeszła się po całym mieście wieść, że nasze miasto zostanie niebawem całkowicie spalone ogniem z Nieba.
Chrześcijanin. – Naprawdę, nasi sąsiedzi tak mówili?
Wierny: – Tak jest. Przez pewien czas wiadomości te były na ustach wszystkich mieszkańców miasta.
Chrześcijanin: – No i co, czy poza tobą nikt nie poszedł na pielgrzymkę, aby uniknąć niebezpieczeństwa zagłady?
Wierny: – Jakkolwiek – jak już powiedziałem – wiele się o tym mówiło, to jednak mam wrażenie, że całkiem temu nie wierzono. Nieraz, na przykład, w czasie ożywionych rozmów na ten temat, słyszałem, jak niektórzy wyrażali się drwiąco o tobie i o twojej szalonej podróży (tak bowiem nazywali twoją pielgrzymkę). Niemniej ja uwierzyłem i w tym przekonaniu trwam nadal, że istotnie nasze miasto zostanie spalone ogniem i siarką z wysokości i dlatego z niego uciekłem.

Chrześcijanin: – Czy nie słyszałeś czasem, co mówiono o sąsiedzie Chwiejnym?
Wierny: – O tak, słyszałem, że ci towarzyszył aż do Bagna Rozterki, do którego, jak twierdzą niektórzy, wpadł. On, co prawda, nie chce się do tego przyznać, lecz jestem pewien, że się porządnie wytarzał w brudzie tego bagna.
Chrześcijanin: – A co mu powiedzieli sąsiedzi?
Wierny: – Od czasu jego powrotu prawie wszyscy nim pogardzają. Niektórzy z niego drwią i nienawidzą go, nawet trudno mu jest znaleźć pracę. Stan jego jest obecnie siedemkroć gorszy, niż byłby wtedy, gdyby wcale nie opuszczał miasta.
Chrześcijanin: – Ale dlaczego sąsiedzi są w stosunku do niego tak wrogo usposobieni, skoro mają w nienawiści tę drogę, z której on zrezygnował?
Wierny: – Tak za nim wołają: Powiesić go! To jest zdrajca! Nie został wiernym swemu wyznaniu! Wydaje mi się, że Bóg sam to sprawił,  iż nawet jego wrogowie szydzą z niego i używają go za przysłowiowy przykład głupoty, dlatego, że opuścił raz obraną drogę. (Jer 29:18).
Chrześcijanin: – Czy nie rozmawiałeś z nim przed opuszczeniem miasta?
Wierny: – Raz go spotkałem na ulicy, ale on szybko przeszedł na drugą stronę, tak jak robi to człowiek, który wstydzi się tego, co uczynił – i tak nie porozmawiałem z nim.
Chrześcijanin: – Tak, gdy wyruszałem w podróż, miałem odnośnie tego człowieka nawet pewną nadzieję, ale teraz obawiam się, ze zginie, gdy miasto nasze ulegnie zagładzie. Jemu bowiem przytrafiło się to, o czym mówi przypowieść z Księgi Bożej: Wraca pies do wymiocin swoich, oraz: Umyta świnia znów się tarza w błocie.  (2P 2:22).
Wierny: – Ja też tak myślę, niestety. Ale któż może temu zapobiec?

Chrześcijanin: – Trudno, sąsiedzie Wierny. Zostawmy go teraz i porozmawiajmy o sprawach dotyczących bezpośrednio nas samych. Opowiedz mi co spotkałeś w drodze, zanim  się spotkaliśmy. Jestem bowiem pewien, że jakieś trudności przeżyłeś, w przeciwnym razie musiałoby to przejść do historii jako cud!
Wierny: – Udało mi się uchronić od wpadnięcia w bagno, do którego ty, zdaje się, wpadłeś i doszedłem do Bramy w miarę bezpiecznie. Natknąłem się tylko na pewną niewiastę, imieniem Rozpustna. Spotkanie z nią o mało nie wyrządziło mi dużej szkody.
Chrześcijanin: – To bardzo dobrze, że od niej uciekłeś. Józef też był przez nią ciężko doświadczony, ale od niej uciekł, podobnie jak i ty, choć mało nie stracił życia (Rdz 39:11-12). Ale co ona chciała od ciebie?

Wierny: – Nie wyobrażasz sobie (jeśli sam tego nie przeżywałeś), jak ona umie pochlebiać językiem. Z całą mocą namawiała mnie, abym razem z nią zszedł z drogi, na ubocze, i obiecywała mi wszelkiego rodzaju rozkosze.
Chrześcijanin: – Ale na pewno nie obiecywała ci zadowolenia płynącego z czystego sumienia.
Wiemy: – Wiesz co mam na myśli – wszelkiego rodzaju zadowolenie cielesnej natury.
chrześcijanin: – Dzięki Bogu, że jej umknąłeś. Ci, którymi Pan gardzi, wpadają w jej pułapkę (Prz 22:14).
Wierny: – Nie jestem jednak pewien, czy jej całkowicie umknąłem, czy też nie.
Chrześcijanin: – Czemu? Ufam, że nie przystałeś na jej życzenia? Wierny: – Nie, nie zgodziłem się. Przypomniałem sobie bowiem jeden wiersz z naszego Starego Pisma, który mówi: Nogi jej zstępują do krainy śmierci (Prz 5:5). Zamknąłem więc oczy, abym nie został oczarowany jej wyglądem (Job 31:1). Wreszcie obrzuciła mnie obelgami i poszedłem dalej moją drogą.

Chrześcijanin: – Czy już nie spotkałeś się w drodze z żadnymi innymi atakami?
Wierny: – A jakże. Gdy przyszedłem do stóp wzgórza, zwanego Wzgórzem Trudów – spotkałem pewnego bardzo sędziwego człowieka, który zapytał mnie kim jestem i dokąd idę. Powiedziałem mu, że jestem pielgrzymem, zdążającym do Niebieskiego Miasta. Wówczas ów starzec tak się do mnie odezwał: – wyglądasz na porządnego człowieka. czy nie zechciałbyś zamieszkać u mnie? Chętnie bym ci to wynagrodził. Zapytałem go wówczas, jak się nazywa i gdzie mieszka. Powiedział mi na to, ze nazywa się Adam Pierwszy i że mieszka w mieście, które zwie się Zwodnicze (Ef 4:22). Zapytałem go następnie, czym się trudni i jakie daje wynagrodzenie. Na to on odpowiedział, że praca jego to same przyjemności, zaś zapłatą jest to, że zostałbym w końcu jego spadkobiercą.

Zapytałem go również jakiego rodzaju dom prowadzi i czy ma jakieś inne sługi, a on mi odpowiedział, że dom jego karmi się wszystkimi smakołykami świata, a sługami jego jest własne jego potomstwo. Zapytałem go jeszcze, czy ma dzieci. On odpowiedział. że ma trzy córki: Pożądliwość Ciała,  Pożądliwość Oczu, i Pychę Życia (1J 2:16) i że jeśli miałbym życzenie, to mógłbym je wszystkie pojąć za żony. Zapytałem go wreszcie, na jak długo sobie życzy, abym mu służył, a on rzekł, że tak długo, jak on sam będzie żył.
Chrześcijanin: – No i do jakiego zakończenia doszło w waszej rozmowie?
Wierny: – Z początku miałem nawet pewną skłonność, by pójść z tym starcem, gdyż mówił bardzo pięknie. Ale w trakcie rozmowy z nim spojrzałem na jego czoło i ujrzałem wypisane tam słowa: Zewleczcie starego człowieka z jego uczynkami (Kol 3:8).
Chrześcijanin: – No i co potem?
Wierny: – Potem w moim sercu powstała natarczywa myśl – i to pomimo tego, że starzec mówił pięknie i przypochlebnie – że jak tylko się znajdę w jego domu, to mnie sprzeda jako niewolnika. Prosiłem go więc, aby zaprzestał zapraszania mnie, gdyż noga moja nie przekroczy progu jego domu.

Wtedy zaczął mi złorzeczyć i obiecał posłać w ślad za mną kogoś takiego, który uczyni moją drogę gorzką dla duszy mojej. Odwróciłem się więc, aby odejść, ale w tym samym momencie poczułem, jak uchwycił mnie i tak strasznie szarpnął do tyłu, iż mi się zdawało, że oderwał część mego ciała.

To spowodowało, że krzyknąłem: – Nędzny ja człowiek! (Rz 7:24).
Wyrwawszy mu się jednak, udałem się w drogę ku szczytowi wzgórza.
Gdy byłem już mniej więcej w połowie drogi, obejrzałem się i zauważyłem, że ktoś zdąża za mną – gnając jak wiatr. Dogonił mnie w tym miejscu, gdzie stoi ławka z oparciem.
Chrześcijanin: – To tam właśnie usiadłem, aby odpocząć, a zmorzony snem, zgubiłem ten zwój, który zawsze dotąd nosiłem na piersi.
Wierny: – Ale wysłuchaj mnie wpierw, dobry bracie. Otóż, gdy tylko ten człowiek mnie dogonił, nie powiedziawszy oni słowa, zadał mi tak potężny cios, że zwaliłem się na ziemię jak nieżywy. Gdy po chwili wróciłem do przytomności, zapytałam go, czemu ze mną tak okropnie się obszedł. Na to odpowiedział, że uczynił to z powodu mej utajonej skłonności do Adama Pierwszego. Gdy tylko wypowiedział te słowa, zadał mi jeszcze jedno tak straszliwe uderzenie w piersi, że upadłem w tył i ległem u jego nóg, podobnie jak za pierwszym razem – jakby martwy. Kiedy oprzytomniałem ponownie, zacząłem płakać, prosząc o zlitowanie. Ale on odpowiedział, że nie wie jak się okazuje litość i znowu mnie powalił.

Niewątpliwie byłby mnie zabił, gdyby ktoś nie przyszedł, aby go od tego zamiaru odwieść. Chrześcijanin: – Kto to był, który go o to prosił?
Wierny: – Z początku Go nie poznałem, ale gdy później obok mnie przeszedł, spostrzegłem w Jego rękach i boku ślady ran. Wtedy domyśliłem się, że to był Pan. Po tym wszystkim udałem się w dalszą drogę na szczyt wzgórza.
Chrześcijanin: – Mocarzem, który cię dogonił był Mojżesz. On nikogo nie oszczędza, ani też nie wie, jak okazać litość tym, którzy przestępują jego przykazania.
Wierny: – O tym wiem bardzo dobrze, gdyż nie pierwszy raz mnie spotkał. To on właśnie przyszedł do mego domu, gdy w nim bezpiecznie mieszkałem i oświadczył mi, że spali ten dom nad moją głową, jeśli tam pozostanę.

Chrześcijanin: – A czy nie zauważyłeś pałacu, który stoi na szczycie wzgórza, na którego zboczu dogonił cię Mojżesz?
Wiemy: – Tak, Widziałem ten pałac, a także i lwy, które znajdują się przed nim. Ale jeśli chodzi o lwy, to zdawało mi się, że śpią, gdyż było to około południa. Ponieważ więc miałem tak dużą część dnia przed sobą, minąłem Odźwiernego i zacząłem schodzić w dół.
Chrześcijanin: – Istotnie, powiedział mi, że widział cię przechodzącego. Szkoda jednak, że nie zatrzymałeś się w tym domu. Zobaczyłbyś wiele ciekawych i wyjątkowych historii i wizji, o których nie zapomniałbyś aż do śmierci. Ale powiedz mi proszę, czy nie spotkałeś nikogo w dolinie poniżenia?

Wierny: – Tak, spotkałem Malkontenta, który chętnie namówiłby mnie do powrotu razem z nim. Powodem jego powrotu był brak wszelkich zaszczytów w tej dolinie. Powiedział mi ponadto, że pójście dalej tą drogą oznaczałoby zaprzeć się przyjaźni z jego najlepszymi kompanami, takim jak: Pycha, Arogancja, Zarozumiałość, Światowa Chwała i innymi. Co do nich, jak twierdził – też miał całkowitą pewność, że byliby wielce obrażeni, gdyby okazał się takim głupcem i brnął przez tę dolinę.
Chrześcijanin: – A co ty mu na to odpowiedziałeś?
Wierny: – Powiedziałem mu, że jakkolwiek ci wszyscy. których wymienił, mogą słusznie uważać i mnie za swego krewnego (istotnie są też mymi krewnymi), to jednak z chwilą gdy się stałem pielgrzymem, oni się mnie wyrzekli i ja też ich odrzuciłem. Dlatego też oni dla mnie, jakby nie istnieją. Powiedziałem mu również, że zupełnie fałszywie przedstawił sprawę tej doliny, sławę bowiem poprzedza uniżenie, o przed upadkiem serce unosi się pychą (Prz 18:12). Dlatego ja wolę, za przykładem najmądrzejszych, przejść przez tę dolinę, aby prawdziwie zdobyć honor i sławę. Nie pragnę zaś korzystać z zaszczytów, które Malkontentowi wydają się najbardziej pożądanymi.
Chrześcijanin: – Czy kogoś jeszcze spotkałeś w tej dolinie?

Wierny: – Tak. Spotkałem się jeszcze ze Wstydem. Ale ze wszystkich, na których natknąłem się w mojej pielgrzymce, on, myślę, ma najbardziej nieodpowiednie imię. Powinno ono brzmieć zupełnie przeciwnie. Okazało się to (i jeszcze więcej) już po krótkiej rozmowie, że imię Wstyd – do tego człowieka absolutnie nie pasuje.
Chrześcijanin. – Dlaczego, cóż takiego ci powiedział?

Wierny: –  Ależ on sprzeciwia się nawet samej religii! Powiada, że jest to pożałowania godna i fałszywa rzecz, aby się miało cokolwiek do czynienia z religią.
Powiedział, że delikatne sumienie to rzecz nieprzystojna dla mężczyzny, a branie się w karby i wystrzeganie się grubiaństwa (do czego przyzwyczajają się dzielne jednostki naszych czasów), uczyniłoby z człowieka pośmiewisko całej współczesnej epoki!
Twierdził również, że bardzo niewielu wpływowych, bogatych lub mądrych podzielało moje poglądy. Niewielu dało się namówić, aby się stać głupcami, którzy by mieli przyjemność w dobrowolnym ryzykowaniu utraty wszystkiego – i to dla nie wiadomo jakiej przyczyny (1Kor 1:26; 3:18; Flp 3:7-9; Jn 7:48). Wielce też krytykował niski status społeczny i ubóstwo prawie wszystkich tych, którzy udają się w naszych czasach na pielgrzymkę. Uważał też, że cechuje ich brak zrozumienia, jeśli chodzi o wiedzę przyrodniczą i jeszcze w wielu innych rzeczach robił mi mnóstwo zarzutów, których nawet wszystkich nie wymienię.

Uważał, na przykład. że byłoby to wstydem, by pod wpływem kazania odczuwać żal i płakać, że jest to wstydem iść do domu wzdychając i jęcząc. Że jest to wstydem, sąsiada prosić, aby wybaczył ci jakieś przewinienie, albo żeby oddać to, co się komuś wzięło. Twierdził również, że religia powoduje, że człowiek staje się obcy osobom wpływowym, z powodu kilku haniebnych zwyczajów (które nazwał szczególnie mało delikatnymi określeniami). Z drugiej zaś strony wspólna więź, którą jest religia, prowadzi do poniżania się i bratania z ludźmi najniższego stanu. A czyż to – powiadał nie jest wstydem.
Chrześcijanin: – A co ty mu powiedziałeś?
Wierny: – Powiedziałeś! W pierwszej chwili w ogóle nie wiedziałem, co powiedzieć. Muszę się przyznać, że do tego stopnia to, co mówił, zabolało mnie, że cały oblałem się rumieńcem. Sprawił to właśnie Wstyd i już się więcej bronić nie umiałem.
Ale gdy pomyślałem, że co u ludzi jest wyniosłego, obrzydliwością jest przed Bogiem (Lk 16:15).  Uświadomiłem sobie, że ten Wstyd mi mówi, czym są ludzie, ale nic nie mówi, kim jest Bóg, lub Słowo Boże.

Pomyślałem również, że gdy nadejdzie dzień sądu, nie będziemy osądzeni na życie lub śmierć, według niesprawiedliwości tego świata, lecz według mądrości i prawa Najwyższego Boga. Dlatego też pomyślałem, że najlepszym co mogę zrobić jest słuchać tego, co mówi Bóg, choćby się nawet temu sprzeciwiali wszyscy ludzie tego świata! A ponieważ Bóg chce raczej mieć Swoją prawdziwą religię, ponieważ woli delikatne sumienie, więc ci, którzy dla Królestwa Niebieskiego czynią się głupcami – są tymi najmądrzejszymi. Najuboższy nawet człek, który miłuje Chrystusa, jest bogatszy od najbogatszego na tym świecie, który Boga nienawidzi.

Rzekłem więc: – Odejdź, Wstydzie! Ty jesteś wrogiem mego zbawienia. Czy będę się lękał twoich argumentów i stawał się przez to przeciwnikiem mojego Pana i Władcy? Jakże bym mógł wtedy spojrzeć Mu w oczy w dniu Jego przyjścia? (Mk 8:38), Gdybym teraz się wstydził Jego dróg i Jego ludu, jakże mógłbym oczekiwać błogosławieństwa?
Faktycznie więc, ten Wstyd to bezczelne indywiduum, i z wielkim trudem otrząsnąłem się z jego obelg.
Na tym jednak nie koniec, ciągle na nowo do mnie podchodził i usiłował mi powiedzieć szeptem wprost do ucha coś na temat niedoskonałości ludzi mających związek z religią. Wreszcie powiedziałem mu, że próżne byłyby wszelkie dalsze jego próby przekonania mnie, gdyż w tym właśnie czym on pogardza, ja widzę największą chwałę.

Tak wreszcie pozbyłem się tego natręta. Gdy od niego się nareszcie oddaliłem, tak zacząłem śpiewać:

Te próby, którymi doświadczony jest mąż,
Posłuszny Bożemu wezwaniu, są wciąż rozliczne,
do ciała stosowne, do żądz,
Przychodzą bez końca.
A zwalczyć nas chcąc –
Bądź teraz, bądź później
jeden mają cel: Zgubić nas,
splugawić szaty naszej biel!
Niech każdy więc pielgrzym daje odpór, tak
By obmyć krwią Pana wszelkich grzechów znak.

Chrześcijanin: – Rad jestem, mój bracie żeś tak dzielnie stawił opór temu łotrowi.
Słusznie bowiem, jak wnioskuję z tego, co powiedziałeś, ma on zupełnie nieodpowiednie imię. Nie wstydzi się, ale ma czelność chodzić za nami po ulicach, i usiłować zawstydzić nas przed wszystkimi ludźmi.
Stara się o to, abyśmy się wstydzili tego, co jest dobre. Gdyby jednak miał choć trochę rozwagi, nigdy nie odważył by się robić tego, co robi. Przeciwstawiajmy mu się nadal, gdyż pomimo wielu jego zabiegów, jest nadal głupcem i niczym więcej. Mądrzy dziedziczą chwałę, lecz głupcy będą okryci hańbą. (Prz 3:35)

Wierny: – Uważam, że powinniśmy wołać, o pomoc przeciwko Wstydowi, do Tego, którego życzeniem jest, abyśmy tu na ziemi występowali w obronie Prawdy.
Chrześcijanin: – Niemało ludzi spotkałeś w dolinie. Czy był ktoś jeszcze?
Wierny: –  Nie, nie było w niej też żadnych strachów, gdyż w czasie wędrówki przez pozostałą część tej doliny, a także gdy przechodziłem przez całą Dolinę Cienia Śmierci, świeciło mi słońce.
Chrześcijanin: – No to dobrze ci się powiodło. Ze mną niestety było całkiem inaczej. Ja zaraz po wejściu do tej doliny miałem długą i straszliwą walkę z tym Wstrętnym wrogiem, Apolionem i już myślałem, że mnie zabije, zwłaszcza w tym momencie, gdy mnie powalił i przygniótł własnym ciężarem. Wydało mi się, że mnie zetrze na miazgę, a do tego wypadł mi z ręki mój miecz. Ach! Już krzyczał, że mnie ma, ale ja zawołałem do Boga, a On usłyszał i wybawił mnie z tych wszystkich utrapień. Następnie zszedłem w Dolinę Cienia Śmierci i prawie przez połowę drogi nie miałem światła. Wielokrotnie już mi się zdawało, że stamtąd nie wyjdę żywym. Nareszcie jednak zaświtał dzień, wzeszło słońce, a wtedy to wszystko, co już było poza mną, oglądałem całkiem inaczej – z pewną ulgą i większym spokojem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Anti-Spam Quiz: