7 – Wzgórze trudów

Patrzyłem jak oni wszyscy posuwali się naprzód, aż doszli do stop Wzgórza Trudów, u podnóża którego znajdowało się źródło. Były też w tym miejscu – oprócz wąskiej drogi, która wiodła od Bramy – także dwie inne drogi. Jedna z nich od stóp wzgórza skręcała W lewo, a druga – w prawo. Wąska droga prowadziła jednak prosto w górę, ku szczytowi wzgórza (stąd to wejście po zboczu wzgórza nazywa się drogą Trudów).
Chrześcijanin najpierw napił się wody ze źródła, aby się orzeźwić (Iz 49:10), a następnie zaczął wchodzić na wzgórze mówiąc:
– Na wzgórze to pragnę, choć strome, się wspiąć, Bez lęku, choć strachem chce trudność mnie zdjąć. Wszak czuję, że tędy wiedzie życia szlak,
Więc, serce, odwagi! Nie mdlej, lepiej wszak, Choć trudną, lecz prawą drogą naprzód iść, Niż złą, chociaż łatwą – do zguby wprost dojść.

Dwaj towarzysze Chrześcijanina też doszli do stóp tego wzgórza. Gdy jednak zauważyli, że jest ono strome i że były też dwie inne drogi do dyspozycji, które – jak mniemali, z powrotem łączą się z tą którą poszedł Chrześcijanin, postanowili rozdzielić się i ruszyć tymi drogami. (Jedna z nich nazywała się Niebezpieczeństwo, a druga – Zagłada). Tak więc jeden z nich poszedł drogą zwaną Niebezpieczeństwo, która zaprowadziła go do wielkiego lasu, drugi zaś udał się wprost drogą Zagłada, która go zaprowadziła na szerokie pole, potem w ciemne góry, gdzie się potknął, upadł i już więcej nie powstał.

A potem spojrzałem za Chrześcijaninem, aby zobaczyć, jak wchodzi na wzgórze. Spostrzegłem, że z biegu rychło przeszedł do zwykłego marszu, a następnie do wspinania się, używając i rąk i nóg – tak było strome to wejście. Mniej więcej w połowie drogi do szczytu wzgórza, znajdowała się miła altana, zbudowana przez Pana tego wzgórza, aby zmęczeni podróżnicy mogli w niej odpocząć.

Gdy do niej dotarł Chrześcijanin, usiadł, aby się posilić. Wyjął też z kieszeni, którą miał na piersiach, swój zwój i pokrzepił się jego czytaniem. Zaczął też raz jeszcze oglądać swój płaszcz, czyli szatę, darowaną mu, kiedy był przy Krzyżu. Ciesząc się tym widokiem przez chwilę, niepostrzeżenie się zdrzemnął i w końcu twardo zasnął, wskutek czego zatrzymał się na tym miejscu do późnego popołudnia. W czasie snu wypadł mu z ręki jego zwój. W końcu podszedł ktoś do niego i obudził go mówiąc: „Idź do mrówki, leniwcze, przypatrz się jej postępowaniu, abyś zmądrzał.(Prz 6:6). Usłyszawszy te słowa, Chrześcijanin pośpiesznie podniósł się i biegiem udał się w dalszą drogę i robiąc długie kroki, dotarł do szczytu wzgórza.
Kiedy znalazł się tam, zobaczył dwóch ludzi, pędzących w jego stronę. Imiona ich – Lękliwy i Nieufny. Widząc ich tak pędzących, Chrześcijanin zawołał: – Panowie, co się stało? Przecież wy pędzicie w przeciwnym kierunku?

Lękliwy odpowiedział, że i oni szli do Syjońskiego Grodu, że wdrapali się na to strome wzgórze: ale – im dalej się posuwamy – powiada – to napotykamy na większe niebezpieczeństwa. Dlatego zawróciliśmy i idziemy z powrotem.
Nieufny zaś dodał: – Tak, niedaleko stąd przed nami, na drodze leżą dwa lwy, (nie wiemy, czy śpią czy nie śpią), a gdybyśmy się do nich zbliżyli, niechybnie rozerwą nas na strzępy.

Chrześcijanin: – Zaczynam się obawiać tego, o czym mówicie, ale dokąd ucieknę, aby znaleźć bezpieczne schronienie? Do mego własnego kraju nie mogę wrócić, gdyż ten zostanie spalony ogniem i siarką. Tam na pewno zginąłbym. Tylko jeśli się do Niebieskiego dostanę Grodu, jestem pewien bezpieczeństwa. Muszę zatem ryzykować. Iść z powrotem – to pewna śmierć. Iść naprzód – to lęk przed śmiercią, ale potem – życie wieczne. Pójdę naprzód!

Tak więc Nieufny i Lękliwy pobiegli w dół, po zboczu wzgórza, a Chrześcijanin poszedł dalej. Gdy w dalszym ciągu rozmyślał nad tym, co usłyszał od tych dwóch, sięgnął po swój zwój, aby pokrzepić się czytaniem, ale spostrzegł, że go nie ma. Ogromnie się tym przeraził i przez chwilę nie wiedział co robić. Koniecznie mu był potrzebny ten zwój, który miał go pokrzepiać i być jego przepustką do Niebieskiego Grodu. Brak tego zwoju przedstawiał dla Chrześcijanina okropną zagadkę.

Dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie, że zasnął w altanie, która znajdowała się na połowie wysokości wzgórza i że to musiało być przyczyną zgubienia pergaminu. Upadł więc na kolana i prosił Boga o przebaczenie mu głupoty, a potem udał się z powrotem, aby szukać swego pergaminu.

Kto może określić słowami ból serca Chrześcijanina, gdy musiał iść taki kawał drogi z powrotem. Niekiedy wzdychał, to znów płakał i robił sobie wyrzuty za to, że był tak głupi i zasnął w miejscu, które było przeznaczone jedynie dla krótkiego odpoczynku strudzonych (1Tes 5:6-8).  Tak więc szedł z powrotem, cały czas bacznie rozglądając się na obie strony, czy czasem gdzieś nie ujrzy swego zwoju, który go już tyle razy pokrzepiał w czasie podróży. Wreszcie doszedł do miejsca, z którego już można było widzieć altanę, w której niedawno usiadł i zasnął.

Widok ten odnowił jego boleść tym bardziej, przywodząc mu jeszcze raz na myśl to zło, jakim było zaśnięcie. Idąc więc dalej, opłakiwał swój grzeszny sen, mówiąc: – nędznym jestem człowiekiem, że też usnąłem za dnia! Że też zasnąłem wśród trudności! Że też pozwoliłem ciału, aby użyło tego miejsca przeznaczonego dla przyniesienia ulgi memu ciału, aby w nim usnąć. Przecież Pan tego wzgórza zbudował je tylko dla odświeżania ducha pielgrzymów! Ileż to kroków zmarnowałem! Coś podobnego spotkało Izraelitów, gdy z powodu buntu musieli wracać ku Morzu czerwonemu. Teraz muszę z bólem stawiać te kroki, które mogłem stawiać z radością, a to wszystko z powodu tego grzesznego spania. Jakże bym już był daleko! Muszę przemierzyć trzykrotnie odcinek drogi, który wystarczyłoby przejść tylko jeden raz. A teraz prawdopodobnie zastanie mnie tutaj noc, gdyż dzień się już kończy. O, gdybym tylko nie usnął.

Doszedł do altany, na chwilę usiadł i znowu zapłakał, aż wreszcie (sprawiła to Opatrzność), zaglądając pod ławkę, odkrył tam swój pergamin, który natychmiast podniósł, i cały drżąc, umieścił na piersiach. Nie da się opisać jego radości z odzyskania listu. Przecież był on zapewnieniem wiecznego życia, gwarancją przyjęcia do upragnionej przystani. Przytulił pergamin mocno do piersi, podziękował Bogu za zwrócenie jego wzroku na ławkę, gdzie wcześniej się położył, i z radosnym sercem ruszył w drogę.

Szybko przebiegł drogę na szczyt wzgórza. Mimo to, gdy przystanął, słońce właśnie chowało się za horyzont. To spowodowało, że jeszcze raz przypomniał sobie swoje nieszczęsne zaśnięcie i zaczął ponownie skarżyć się na samego siebie. Wołał: – O grzeszny śnie, z powodu ciebie noc zastała mnie na drodze i nie mam bezpiecznego schronienia. Będę musiał chodzić w ciemnościach, bez światła, a uszy moje wypełnią się głosami polujących nocą drapieżników – a to wszystko z powodu grzesznego snu. Przypomniał sobie również to, co powiedzieli Lękliwy i Nieufny o Iwach, których widok tak ich nastraszył. Rzekł wtedy sam do siebie: „Te zwierzęta. szukają żeru w nocy, i jeślibym je spotkał w ciemności, to jak się przed nimi obronię? Nie uniknę niechybnego rozdarcia mnie przez nie na strzępy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Anti-Spam Quiz: