11 – Spotkanie z Rzetelnym, historia Bojaźliwego

Potem widziałem jak pielgrzymi weszli na pobliski pagórek, skąd mogli oglądać cały krajobraz. Stąd właśnie Chrześcijanin zobaczył po raz pierwszy swego brata Wiernego. Tam usiedli, odpoczęli i posilili się, ciesząc się wybawieniem z rąk tak groźnego wroga.
Podczas posiłku Chrześcijanka zapytała przewodnika: – Czy nie odniosłeś jakichś ran w tym boju?
Na to pan Wielkie Serce odparł: – Żadnych, poza małym skaleczeniem. Ale tego nie poczytuję sobie za szkodę, raczej jest ono dowodem mojej miłości do mego Mistrza i do was, a dzięki łasce Bożej sprawi, że zapłata moja będzie tym większa.
Chrześcijanka: – Czy nie bałeś się, dobry panie, gdy widziałeś olbrzyma zbliżającego się ze swoją maczugą?
Wielkie Serce: – Jest moim obowiązkiem mieć ufność w Tym, który jest silniejszy od wszystkich i nie polegać na własnej mocy.
Chrześcijanka: – Coś sobie pomyślał, gdy On pierwszym ciosem powalił cię na ziemię?
Wielkie Serce: – No cóż, pomyślałem, że i mojego Mistrza też to spotkało, a jednak w końcu to On był zwycięzcą (2Kor 4:10-11; Rz 8:37).

Mateusz: – Niechaj każdy myśli, co mu się podoba, ja uważam, że Bóg był dla nas niezmiernie łaskawy, zarówno w tym, że nas wyprowadził z tej doliny, jak i w tym, że nas wybawił z rąk tego wroga. Ze swej strony nie widzę powodu, byśmy nie mieli w przyszłości więcej ufać Bogu, skoro nam dał tak wspaniały dowód Swej miłości – i to w tym czasie, i na takim miejscu jak Dolina cienia śmierci.

Potem wstali i udali się w dalszą drogę. Przy drodze rósł duży dąb, a pod dębem spostrzegli leżącego starego pielgrzyma, pogrążonego w głębokim śnie.
To, że był pielgrzymem, poznali po jego ubraniu, lasce i pasie.

Pan Wielkie Serce obudził go. Starszy ten pan, otworzywszy oczy, wykrzyknął: – Co się stało? Co robicie?
Wielkie Serce: – Uspokój się, przyjacielu, nie bój się, masz wokoło samych przyjaciół. Staruszek wstał i przyjął natychmiast postawę obronną, domagając się, aby mu powiedzieli kim są.
Wtedy przewodnik zaczął: – Nazywam się Wielkie Serce i jestem przewodnikiem tych oto pielgrzymów, zdążających do Niebieskiego Kraju.
Wtedy pan Rzetelny rzekł: – Proszę wybaczcie mi! Obawiałem się, że należycie do tych, którzy swego czasu ograbili pana Małowiernego z pieniędzy. Teraz jednak, gdy wam się lepiej przyjrzałem poznaję, że jesteście uczciwymi ludźmi.
Wielkie Serce: – Co byś zrobił, gdybyśmy istotnie byli ludźmi z niecnego towarzystwa?
Rzetelny: – Co bym zrobił? Ależ oczywista rzecz – walczyłbym póki by mi starczyło sił i tchu w piersiach. Gdybym tak uczynił, jestem pewien, że nie doznałbym porażki, ponieważ Chrześcijanin nigdy nie może zostać pokonany, jeśli się nie podda.

Wielkie Serce: – Trafnie to określiłeś, ojcze. Po tym poznaję, że jesteś prawym pielgrzymem, ponieważ mówisz prawdę.
Rzetelny: – Ja również widzę z tego co mówisz, że wiesz na czym polega prawdziwe pielgrzymowanie. Wielu bowiem uważają, że nas właśnie najłatwiej jest pokonać.

Wielkie Serce: – Skoro mieliśmy szczęście cię spotkać, zechciej proszę nam powiedzieć, jak się nazywasz i z jakiej pochodzisz miejscowości.
Rzetelny: – Imienia mego podać ci nie mogę, ale pochodzę miasteczka Głupota, które leży około cztery mile za Miastem Zagłady.
Wielkie Serce: – Więc i ty pochodzisz z tego kraju? Wobec tego zdaje mi się, że się domyślam kim jesteś – czy imię twoje nie jest pan Rzetelność?
Staruszek słysząc te słowa zarumienił się i rzekł: – Nie Rzetelność – w sensie abstrakcyjnym, lecz Rzetelny jest imię moje, pragnieniem zaś moim jest, aby mój charakter rzeczywiście odpowiadał temu imieniu. Ale proszę, powiedz mi panie, – dodał staruszek – w jaki sposób odgadłeś kim jestem, gdy ci powiedziałem z jakiej pochodzę miejscowości?

Wielkie Serce: – Słyszałem już dawniej o tobie od mojego przełożonego. On bowiem wie o wszystkich rzeczach, które się dzieją na ziemi. Często się jednak dziwiłem, że ktoś miałby wybrać się na pielgrzymkę z tej miejscowości – miasteczko twoje uchodzi bowiem za jeszcze gorsze, niż Miasto Zagłady!

Rzetelny: – To prawda. Miasto nasze jest położone jeszcze dalej od słońca sprawiedliwości a my bardziej jesteśmy niewrażliwi aniżeli mieszkańcy Miasta Zagłady. Wszakże gdyby człowiek znajdował się w samym środku góry lodowej, a zaświeciłoby mu Słońce Sprawiedliwości, to i jego serce odczułoby odwilż! Tak właśnie było ze mną.
Wielkie Serce: – Wierzę temu, ojcze Rzetelny i wiem, że tak istotnie z tobą było.
Stary pan pozdrowił więc wszystkich pielgrzymów świętym pocałunkiem miłości, zapytał jak się nazywają i jak im się wiodło od chwili wyruszenia na pielgrzymkę.
Wtedy Chrześcijanka rzekła: – O moim imieniu zapewne słyszałeś, gdyż dobry Chrześcijanin był moim mężem, a tych czterech chłopców, to jego synowie.
Jakiegoż wzruszenia doznał staruszek, gdy usłyszał kim była Chrześcijanka! Skakał z radości, uśmiechał się, błogosławił im, a składając tysiąc dobrych życzeń mówił: – Słyszałem wiele o twoim mężu, o jego podróżach i bojach, które staczał za swoich dni. Na pociechę powiem ci, że imię twego męża głośne jest we wszystkich częściach świata. Jego wiara, odwaga, wytrwałość i szczerość we wszystkim sprawiły, że imię jego jest sławne.

Potem zwrócił się do chłopców i zapytał jak im na imię, a gdy mu odpowiedzieli, rzekł do nich: – Mateuszu, bądź podobny Mateuszowi – celnikowi, lecz nie w jego grzechu, ale w cnocie (Mt 10:3).
Ty, Samuelu, bądź podobny Samuelowi – prorokowi, mężowi wiary i modlitwy. (Ps. 99:6). A ty Józefie, – rzekł – bądź podobny Józefowi w domu Potyfara, trwając w czystości i uciekając od pokusy (Rdz 39).
Ty zaś Jakubie, bądź podobny Jakubowi Sprawiedliwemu i Jakubowi, bratu Pańskiemu (Dz 1:13; Gal 1:19).
Potem opowiedzieli mu o Miłosiernej, jak opuściła swoje miasto i bliskich, aby pójść razem z Chrześcijanką i jej synami. Słysząc to, rzetelny ten człowiek rzekł:
– Miłosierna, to twoje imię, miłosierdziem też zostaniesz nakarmiona i przeprowadzona przez wszystkie trudności, które napotkasz jeszcze na twej drodze, aż dojdziesz tam, gdzie będziesz mogła patrzeć na oblicze Pana, który jest źródłem miłosierdzia.

Podczas rozmowy przewodnik ich, pan Wielkie Serce, przysłuchiwał się z ogromnym zadowoleniem, uśmiechając się radośnie.
Ruszyli w dalszą drogę już razem, a pan Wielkie Serce zapytał pana Rzetelnego, czy nie znał czasem niejakiego pana Bojaźliwego, który pochodził też z jego stron, a swego czasu także wyruszył na pielgrzymkę.
Rzetelny: – O tak, znałem go bardzo dobrze. Był to człowiek, w którego sercu niewątpliwie tkwił korzeń dobrej sprawy, ale był przy tym jednym z najtrwożliwszych pielgrzymów, jakich kiedykolwiek w moim życiu spotkałem.
Wielkie Serce: – Domyślam się, że znałeś go osobiście?
Rzetelny: – Oczywiście że go znałem, przeżyliśmy razem bardzo wiele. Byłem u niego właśnie wówczas, gdy po raz pierwszy zaczął rozmyślać nad swoim stanem i nad tym, co nas czeka w przyszłości.
Wielkie Serce: – Ja byłem jego przewodnikiem od domu mego przełożonego aż do bramy Niebiańskiego Grodu.
Rzetelny: – Dobrze więc wiesz, jak bardzo się wszystkiego bał.
Wielkie Serce: – Niewątpliwie, choć znosiłem to bardzo dobrze. Ludziom mego powołania, często powierzane jest prowadzenie takich pielgrzymów jak on.
Rzetelny: – Zechciej nam, proszę, coś niecoś o nim opowiedzieć. Jak mu też wiodło się pod twoją opieką?
Wielkie Serce: – Przede wszystkim ustawicznie się bał, że nie uda mu się dotrzeć do miejsca, do którego pragnął dojść. Gdy słyszał o czymkolwiek, co miało w sobie choćby pozór przeciwności, zaraz się trwożył. Na przykład, przez cały miesiąc, czy nawet dłużej, leżał lamentując przed Bagnem Rozterki, zanim się odważył przez nie przeprawić, chociaż widział jak kilku innych przechodziło przez nie i nawet ofiarowali mu swą pomoc.
W tym wszystkim jednego był pewny – wracać z powrotem nie zamierzał. Twierdził, iż umrze, jeśli nie dojdzie do Niebiańskiego Grodu, ale upadał na duchu, gdy napotykał najmniejszą choćby trudność.
Potykał się nawet o słomkę, porzuconą przez kogoś na drodze. Otóż, jak już powiedziałem, długi czas przeleżał nad Bagnem Rozterki, aż nareszcie pewnego słonecznego poranka odważył się, choć do dziś nie wiem w jaki sposób, przejść na drugą stronę.
Gdy się jednak znalazł po drugiej stronie, to mu się ani wierzyć nie chciało, że się tam przedostał.
Zdaje mi się, że Bagno Rozterki znajdowało się w jego duszy i że nosił je wszędzie ze sobą, oto powód dlaczego takim właśnie był.
Następnie przyszedł do Ciasnej Bramy stojącej na początku drogi, i tam również stał dłuższą chwilę, zanim odważył się zapukać. Gdy mu otworzono, cofnął się wstecz i przepuszczał innych, nie czując się godnym wejść, jakkolwiek doszedł do niej przed nimi.

Stał, biedak, drżąc i cofając się. Przedstawiał  niewątpliwie widok godny pożałowania. Wrócić jednak nie chciał. W końcu wziął do ręki młotek wiszący na Bramie i raz czy dwa razy delikatnie zapukał. Gdy mu otworzono, znowu się cofnął. Ten, który otworzył Bramę, wyszedł do niego i zapytał: – Czego sobie życzysz, drżący człowieku?
Słysząc te słowa, upadł na ziemię. Wówczas rozmówca jego, widząc jego słabość, rzekł do niego wielce zdziwiony: – Pokój ci! Powstań, gdyż otworzyłem ci drzwi, wejdź do środka, gdyż jesteś błogosławiony.
Wtedy wstał i wszedł do środka, drżąc cały. Gdy się tam znalazł, wstydził się nawet pokazać swą twarz. Pozostał tam jednak przez jakiś czas w gościnie, według znanego wam zwyczaju, po czym wyprawiono go w drogę i objaśniono, którędy ma iść. Udał się w drogę, aż doszedł do naszego domu. Ale podobnie jak przy Bramie, zachowywał się też przed drzwiami domu mego przełożonego.

Stawał tam, w chłodzie, dłuższy czas, zanim odważył się zawołać. Ale zawrócić z drogi nie chciał. Noce były wtedy długie i zimne. Pomimo, że miał w zanadrzu list polecający do mojego pana, z poleceniem aby go przyjął i ugościł w swoim domu, a potem by mu dał silnego i walecznego przewodnika, jako ze był człowiekiem o zajęczym sercu, bał się zapukać do drzwi.

Kręcił się więc koło domu, aż biedak bez mała z głodu umarł! Do tego stopnia upadł na duchu, że choć widział, jak kilku innych weszło do środka, to nie odważył się zapukać. Wreszcie kiedyś przypadkowo wyjrzałem przez okno i zauważyłem, iż jakiś człowiek kręci się koło drzwi. Wyszedłem więc do niego i zapytałam kim jest. On jednak, biedny, nie rzekł ani słowa, tylko miał łzy w oczach.

Zgadłem czego sobie życzył, wróciłem do domu i zaraz powiedziałem o tym domownikom, a wreszcie i naszemu panu. Ten posłał mnie ponownie do niego na dwór i polecił mi go poprosić, aby wszedł do środka.

Było to niełatwe zadanie ale w końcu wszedł do domu. Należy podkreślić, że mój przełożony obchodził się z nim z wielką miłością. Wszystko, co najlepsze na stole, trafiało również do niego na talerz. Wreszcie pokazał mi swój list. Mój pan też go przeczytał i oświadczył, że prośbie jego zadośćuczyni.

W domu Tłumacza pan Bojaźliwy pozostał przez dłuższy czas i zdawał się nabrać otuchy i czuć się nieco lepiej. Pan mój bowiem, trzeba wam wiedzieć, ma bardzo czułe serce, szczególnie dla bojaźliwych. Postępował więc w stosunku do niego tak, by jak najbardziej mu dodać otuchy.

Wreszcie, gdy już wszystko obejrzał i nauczył się, wyruszył w dalszą drogę. Pan mój podarował mu, podobnie jak przedtem Chrześcijaninowi, buteleczkę kropli orzeźwiających ducha i nieco pokarmu dla wzmocnienia, po czym ruszyliśmy w drogę – ja pierwszy, a on za mną.

Człek ten był bardzo małomównym, natomiast często głośno wzdychał. Gdy doszliśmy do miejsca, gdzie powieszono trzech leniuchów, powiedział, że niewątpliwie i jego czeka taki sam koniec.

Bardzo ucieszył go widok Krzyża i Grobu. Tam, muszę przyznać, prosił, aby wolno mu było zatrzymać się przez dłuższy czas i patrzeć. Potem przez pewien czas był nawet w pogodnym nastroju.

Gdy przyszliśmy do Wzgórza Trudów, nie zawahał się iść w górę, nie bardzo też bał się lwów. Musicie bowiem wiedzieć, że nie obawiał się trudności tego rodzaju. On jednego tylko się bał – że w końcu nie zostanie przyjęty. Wprowadziłem go do pałacu Pięknego, a uczyniłem to szybko – zanim się namyślił, czy ma wejść, czy nie …

Gdy znaleźliśmy się w środku, zapoznałem go z dziewczętami, które tam mieszkają. Był jednak tak wstydliwy, iż nie udzielał się w towarzystwie. Pragnął raczej pozostawać samotny. Lubił tylko przysłuchiwać się pożytecznym rozmowom i niejednokrotnie tak czynił, ukryty za parawanem.

Bardzo też lubił starożytne rzeczy i długo o nich rozmyślał. Powiedział mi później, że szczególnie sobie cenił pobyt w dwóch miejscach: przy Bramie i w domu Tłumacza, ale nie miał odwagi prosić, aby mu wolno było pozostać tam dłużej.

Gdy opuściliśmy pałac Piękny i zaczęliśmy schodzić do Doliny Poniżenia, uderzyło mnie to, że tak wspaniale nie schodził jeszcze nikt! Nie dbał bowiem oto, że teraz jest nędznym, pragnąc być  szczęśliwym w niebie. Miałem takie wrażenie, że pomiędzy nim i tą doliną istniało jak gdyby wzajemne porozumienie, gdyż nigdzie, przez cały czas pielgrzymki, nie widziałem go w lepszym nastroju jak właśnie tam.

Nieraz kładł się tam na ziemi, tulił się do niej, a nawet całował kwiaty rosnące w tej dolinie (Trn 3:27-29). Każdego ranka wstawał skoro świt i przechadzał się po niej, przemierzając ją wzdłuż i wszerz.
Gdy jednak przyszedł na skraj Doliny Cienia Śmierci, to mi się zdawało, że już po nim. Nie dlatego, by chciał zawrócić z drogi, tym się zawsze brzydził, lecz po prostu umierał ze strachu!

Te zjawy mnie porwą! Te zjawy mnie porwą – krzyczał, a ja nie mogłem go uspokoić. Narobił tam tyle hałasu i tyle krzyku, że gdyby go zjawy słyszały, byłoby to wystarczającą dla nich zachętą do napadnięcia na nas.

Jedno było zadziwiające – gdy przechodziliśmy, dolina była taka cicha, jak nigdy przedtem lub potem. Przypuszczam, że Pan nasz specjalnie przykazał wrogom, aby nie ważyli się przeszkadzać, aż pan Bojaźliwy przejdzie.

Byłoby to zbyt nużące opowiadać wam o wszystkim, wspomnę więc jeszcze tylko o jednym czy dwóch przeżyciach. Gdy przyszliśmy na Targi Próżności, zdawało mi się, że się będzie bił z wszystkimi, którzy tam handlowali!
Obawiałem się, że obaj dostaniemy po głowie – do tego stopnia rozgniewała go ich głupota! Na Zaczarowanych Terenach nie zdradzał ani śladu senności, ale gdy dotarł do rzeki, na której nie ma mostu, znów się załamał. Twierdził, że z całą pewnością utonie na zawsze i nigdy już nie będzie z radością oglądać oblicza swego Pana, co było jego tak gorącym pragnieniem w ciągu tej długiej podróży.

I znowu stało się coś niezwykłego: stan wody w rzece był wówczas tak niski, że niższego nie widziałem nigdy przedtem, w całym mym życiu.
Przeszedł na drugą stronę, przy czym woda nie sięgała mu wyżej niż po kostki.
Gdy już odchodził w stronę Niebiańskiej Bramy, zacząłem się z nim żegnać, życząc mu dobrego przyjęcia tam, w górze.

Wtedy on powiedział mi: – Na pewno, na pewno zostanę przyjęty! Potem rozstaliśmy się i już go więcej nie widziałem.
Rzetelny: – Więc ostatecznie wszystko zakończyło się dla niego jak najlepiej.
Wielkie Serce: – Niewątpliwie, a ja nigdy w to nie wątpiłem. Był to człowiek kosztownego ducha, a że ustawicznie uważał się za bardzo niegodnego, życie jego było ciężarem dla niego samego, i dla jego otoczenia (Ps 88). Bardziej też, od wielu innych, odczuwał obawę przed grzechem.

Do tego stopnia bał się skrzywdzić kogoś, że często wyrzekał się tego, do czego miał całkowite prawo, byle innych nie zgorszyć. (Rz 14:21; 1Kor 8:13).
Rzetelny. – Co było więc przyczyną, że taki dobry człowiek pozostawał przez całe swoje życie w takiej ciemności?
Wielkie Serce: – Są ku temu dwa powody. Jednym z nich jest to, że wszechmocny Bóg sprawia, iż niektórzy muszą grać, a inni płakać (Mt 11:16-17).

Otóż pan Bojaźliwy był jednym z tych, którzy grają na puzonie, którego basowe dźwięki brzmią żałośniej od innych instrumentów muzycznych, chociaż niektórzy twierdzą, że właśnie dźwięk basowy jest podstawą muzyki.

Ja osobiście raczej niezbyt wysoko skłonny jestem oceniać takie wyznanie wiary, które nie zaczyna się od skruszonego ducha. Muzyk jako pierwszej struny dotyka basu, jeśli chce zagrać czysto cały akord. Również i Bóg dotyka tej właśnie struny, gdy nastraja duszę człowieka, aby dźwięczała czysto dla Niego Samego.

Na tym jednak polegała niedoskonałość pana Bojaźliwego, że aż do samego końca nie potrafił wydać już innego dźwięku. Mówiąc o Wielkich sprawach Bożych, śmiało używam porównań i podobieństw, gdyż zarówno chcę je uprzystępnić umysłom młodych czytelników, a i upoważnia mnie do tego Księga Objawienia, w której zbawieni przyrównani są do muzyków grających na trąbach i cytrach, i śpiewających pieśni przed tronem (Obj 5:8-9; 14:2-3).
Rzetelny: – Z twojego opowiadania wynika jasno, że był to pielgrzym nader gorliwy. Trudy, lwy, czy Targi Próżności – zupełnie go nie przerażały. Postrachem były dlań grzech, śmierć i piekło, bo bał się o swoje szanse szczęśliwego dojścia do Niebiańskiego Kraju.
Wielkie Serce: – Masz rację. Tylko to było jego utrapieniem, a wynikło ono,  z niedostatecznego zrozumienia spraw Bożych, niż ze słabości ducha, jak mógłby ktoś pobieżnie a niesłusznie ocenić z zewnątrz.

Przekonany jestem, że gotów był przejść przez ogień, jak mówi przysłowie, jeśliby był na jego drodze. A nikomu nie jest łatwo otrząsnąć z tego, co było dla niego codziennym utrapieniem.

Wtenczas Chrześcijanka rzekła: – Mądrą nauką było dla mnie wysłuchanie relacji o panu Bojaźliwym. Sądziłam bowiem dotąd, że nikt nie jest do mnie podobny. A widzę, że pomiędzy tym dobrym pielgrzymem a mną zachodzi pewne podobieństwo.

Różnimy się od siebie tym, że jego utrapienia były tak wielkie, że objawiały się na zewnątrz, moje zaś pozostały w sercu. Jego – tak go przygniatały, że nie mógł się zdobyć na odwagę, aby zapukać do domów specjalnie dla goszczenia pielgrzymów przeznaczonych, zaś moje sprawiły, że pukałam tym głośniej.

Miłosierna. – Jeśli wolno mi powiedzieć co mam na sercu, to przyznam się, że coś z jego natury jest również we mnie, gdyż i ja zawsze lękałam się jeziora ognistego i utraty miejsca w Raju bardziej, niż utraty wszystkiego innego. Nieraz myślałam: – Ach, żebym tylko miała to szczęście tam zamieszkać! Chętnie porzuciłabym nawet cały świat, byle to miejsce osiągnąć!
Potem rzekł Mateusz: – Ja też często myślę, iż jestem daleki od posiadania w sobie tego, co towarzyszy zbawieniu i często boję się. Lecz jeśli tak się miała sprawa z pielgrzymem Bojaźliwym, to czemu i dla mnie nie miałoby się wszystko dobrze skończyć?
– Gdzie nie ma obawy – rzekł Jakub – tam nie ma łaski. A chociaż nie zawsze łaska towarzyszy obawie przed piekłem, to możecie jednak być pewni, że nie ma łaski tam, gdzie nie ma bojaźni Bożej.

Wielkie Serce: – Bardzo dobrze to powiedziałeś, Jakubie. Trafiłeś w samo sedno, gdyż bojaźń Boża jest początkiem mądrości. Oczywistym jest, że ci, którym brak dobrego rozpoczęcia, nie mogą mieć dobrego środka historii ani szczęśliwego zakończenia!

Na koniec rozmowy o panu Bojaźliwym, poślijmy mu na pożegnanie te słowa:
– Bojaźliwy imię twe? Lecz ta właśnie trwoga
Nie pozwala czynić nic, co obraża Boga.
Pana, piekła bałeś się? Niech to wszyscy czynią;
Ludzie, którym cnót tych brak, pewnie rychło zginą!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Anti-Spam Quiz: