Gdy rano cała rodzina wstała, Chrześcijanka poleciła Jakubowi przeczytać jeden rozdział z Pisma Świętego. Przeczytał więc pięćdziesiąty trzeci rozdział proroka Izajasza, po czym pan Rzetelny zadał następujące pytanie: – Dlaczego jest powiedziane o Zbawicielu, że ma wyrosnąć z ziemi suchej, a także, że nie miał kształtu ana piękna?
Pan Wielkie Serce na to rzekł: – Na pierwszą część tego pytania odpowiem tak: – Chociaż naród Izraelski, z którego według ciała wywodzi się Chrystus, był „ludem wywołanym”, podobnie jak kościół, to jednak na przestrzeni wieków stracił niemal w zupełności moc i ducha prawdziwej religii.
Na drugą zaś część tego pytania odpowiem tak: – Słowa te wypowiedziane są jak gdyby ustami niewierzących ludzi, którym brak duchowej zdolności do tego, aby zajrzeć w serce naszego Księcia. Dlatego oceniali Go według ubóstwa Jego zewnętrznego wyglądu. Czynią oni podobnie, jak ci, którzy nie wiedzą o tym, że drogocenne kamienie otoczone są często niepozorną skorupą, gdy więc taki klejnot znajdują, wyrzucają go, tak jak się wyrzuca zwyczajne kamienie, nie będąc świadomi wyjątkowości tego, co znaleźli.
Skoro jesteście tutaj – rzekł Gajus – a wiem o tym, że pan Wielkie Serce świetnie włada bronią, pragnąłbym, abyście po spożyciu śniadania udali się wraz ze mną na wyprawę po polach. Może nam się uda dokonać dobrego czynu. W odległości około jednej mili stąd ukrywa się bowiem niejaki Niszczy-dobro, olbrzym, który w tych okolicach nieustannie atakuje pielgrzymów idących gościńcem Królewskim; ja zaś orientuję się mniej więcej, gdzie jest jego jaskinia. Jest on hersztem bandy złodziei, i byłoby bardzo wskazane uwolnić te strony od niego.
Zgodzili się na to i poszli. Pan Wielkie Serce ze swoim mieczem, hełmem i tarczą, pozostali zaś z włóczniami i drągami.
Gdy przyszli na miejsce, znaleźli olbrzyma, trzymającego w swych rękach niejakiego pana Słabe Serce, którego pojmali na drodze słudzy olbrzyma. Olbrzym właśnie przetrząsał jego kieszenie, mając zamiar po chwili zjeść go z apetytem, pozostawiając tylko kości, jako że był z natury ludożercą. Gdy zobaczył jednak u wejścia do jaskini pana Wielkie Serce wraz z jego przyjaciółmi, uzbrojonych, zapytał czego chcą.
Wielkie Serce: – Chcemy ciebie. Przyszliśmy pomścić krzywdę wielu pielgrzymów, których zabiłeś, pojmawszy ich na Królewskim szlaku. Wyjdź zatem z jaskini.
Olbrzym wziął do ręki broń i wyszedł, po czym rozpoczął się bój, trwający przeszło godzinę. Gdy zaś przystanęli chwilę, dla nabrania tchu, olbrzym odezwał się tymi słowami: – Dlaczego znajdujecie się na moim terenie?
Wielkie Serce: – Aby pomścić krew pielgrzymów, jak ci już powiedziałem.
Natarli więc na siebie ponownie, i olbrzym zmusił pana Wielkie Serce do cofnięcia się w tył. Po chwili jednak ruszył odważnie do przodu, i tak po mistrzowsku zaatakował głowę i boki olbrzyma, że wytrącił mu broń z ręki. Pokonawszy go więc i pozbawiwszy życia, odciął mu głowę i przyniósł ją do gospody. Wziął też ze sobą tego pielgrzyma, którego porwał olbrzym, pana Słabe Serce i przyprowadził go do gospody.
Gdy znaleźli się w domu, pokazał wszystkim głowę olbrzyma, razem zatknęli ją na wysokim drzewcu, podobnie jak uczynili to w poprzednim wypadku, aby była postrachem dla którzy usiłowaliby w przyszłości czynić to samo, co on. Następnie zapytali pana Słabe Serce, w jaki sposób wpadł w ręce olbrzyma.
Na to ów biedak odpowiedział: – Jak widzicie jestem człowiekiem chorowitym, ponieważ zaś śmierć zazwyczaj raz dziennie pukała do moich drzwi, pomyślałem, że zapewne w domu moim nigdy już nie będę zdrowy. Wyruszyłem więc na pielgrzymkę i zawędrowałem aż tutaj z miasta Niepewne – tam się bowiem urodziłem, stamtąd też pochodzi mój ojciec.
Jestem człowiekiem bardzo wątłego ciała, a też i umysłu, a pragnieniem moim jest spędzić resztę życia na drodze pielgrzymki, choćby nawet przyszło mi czołgać się. Gdy przyszedłem do Ciasnej Bramy, która znajduje się na początku drogi, Pan przyjął mnie bardzo serdecznie. Nie miał też żadnych zastrzeżeń z racji mego wątłego wyglądu, czy słabego serca, lecz wyposażył mnie w to wszystko, co mi było potrzebne do podróży i rozkazał mi mieć nadzieję aż do końca.
Gdy przyszedłem do domu Tłumacza, również doznałem wielkiej dobroci, ponieważ byli tam zdania, że wdrapanie się na Wzgórze Trudów jest dla mnie zbyt wielkim wysiłkiem, polecili więc jednemu ze sług, aby mnie zaniósł na jego szczyt. Dużo mi też pomogli inni pielgrzymi, choć żaden z nich nie chciał iść tak powoli, jak ja to muszę czynić.
Gdy jednak któryś z nich znalazł się koło mnie, życzyli mi, abym nie tracił ducha i oświadczali, że jest to wolą Pańską, aby pociecha dana była bojaźliwym i słabym (1Tes 5:14), a potem szli żwawo dalej. Gdy znalazłem się przy Ścieżce Napaści, zjawił się przede mną ten olbrzym i kazał mi stanąć do boju. Ale niestety! Przy mojej słabości, potrzeba mi było raczej jakiegoś środka na wzmocnienie serca …
Podszedł więc i zabrał mnie. Byłem jednak przekonany, że mnie nie zabije, nawet wtedy, gdy mnie ciągnął do swej jaskini. Wierzyłem, że mi się uda ujść stamtąd z życiem, a to dlatego, że nie poszedłem tam dobrowolnie, a słyszałem, że żaden pielgrzym pojmany przemocą, jeśli całym sercem nadal jest przy swoim Panu, nie umrze z ręki wroga, lecz zostanie z niej wyrwany, stosownie do prawa Opatrzności.
Tego, że zostanę obrabowany, spodziewałem się, i istotnie tak się stało. Niemniej, jak widzicie, ocalałem i za uratowanie mego życia dziękuję Królowi, jako Wybawcy, a wam, jako wykonawcom Jego woli. Mam przed sobą zapewne szereg dalszych ataków, ale to jedno sobie postanowiłem: biec, gdy tylko będę mógł, iść, gdy nie będę mógł biec i czołgać się, gdy nie będę mógł iść.
Co do zasadniczej sprawy – to jestem, dzięki Temu, który mnie umiłował, całkowicie upewniony: przede mną droga, a moje serce już jest po drugiej stronie tej rzeki, przez którą nie prowadzi żaden most, choć mam, jak widzicie Słabe serce.
Wtedy stary pan Rzetelny rzekł: – Czy nie znałeś pewnego pielgrzyma, któremu na imię było Bojaźliwy?
Serce: – Ależ oczywiście, że go znałem! Pochodził z Miasta Głupoty, które leży w odległości czterech mil na północ od Miasta Zagłady i równie odległego od miasta, w którym ja się urodziłem. Pomimo to dobrze się znaliśmy, był on bowiem mym stryjem. Byliśmy z usposobienia bardzo do siebie podobni. Był on nieco niższego wzrostu, lecz i z wyglądu byliśmy do siebie podobni.
Rzetelny: – Niewątpliwie znałeś go dobrze, chętnie też w to uwierzę, że byliście spokrewnieni, gdyż jesteś równie blady jak i on, takie samo masz spojrzenie, a także sposób mówienia bardzo podobny.
Słabe Serce: – Większość tych, którzy nas obu znali, twierdziło to samo. A zresztą, wiele jego cech, które znałem, znajduję i w sobie.
– Wejdź zatem mój dobry panie do gospody – rzekł Gajus – i bądź dobrej myśli. Witam cię serdecznie w moim domu! Czego tylko sobie życzysz, żądaj śmiało, a moi słudzy chętnie spełnią wszystkie twoje polecenia.
Pan Słabe Serce na to rzekł: – To naprawdę nieoczekiwana łaska, tak jakby słońce zaświeciło zza bardzo ciemnej chmury.
Czy olbrzym Niszczy-dobro zamierzał obdarować mnie taką łaską, gdy mnie zatrzymał i postanowił nie puścić dalej? Czy pragnął, abym po opróżnieniu przez niego mych kieszeni, udał się do mego gospodarza Gajusa? A jednak tak się właśnie stało.
Gdy Gajus rozmawiał z panem Słabe Serce, do drzwi podbiegł ktoś, zapukał i zawołał: W odległości około półtora mili stąd, niejaki pan Nieszczery, pielgrzym, został zabity na miejscu przez piorun.
– Ach, jak szkoda! – rzekł pan Słabe Serce – Nie żyje? Kilka dni temu mnie dogonił i chciał mi towarzyszyć. On również był przy mnie w momencie, gdy mnie zabrał olbrzym Niszczy-dobro. Umiał jednak szybko biegać, więc uciekł. Wydaje się jednak, że on uciekł, aby umrzeć, a ja zostałem pojmany, aby żyć.
Gdy coś pozornie grozi, że na miejscu cię zabije,
Ratunkiem z najgroźniejszych trwóg najczęściej staje się.
Choć spojrzeć w Boga twarz – to śmierć, a jednak często dar
Żywota pokornemu da – w tym radość ma bez miar!
Mnie do jaskini wciągnął wróg, gdy umknąć zdołał on.
A jednak życie cząstką mą, gdy jego – nagły zgon!