15 – Dom Mnazona w mieście Próżność

Tymczasem Mateusz poślubił Miłosierną. Gajus zaś dał swą córkę Febę Jakubowi, bratu Mateusza za żonę, po czym pozostali w domu Gajusa jeszcze dalszych dziesięć dni, spędzając czas w sposób, jak zwykli to robić pielgrzymi. Gdy nadszedł dzień wyruszenia w dalszą drogę, Gajus wyprawił ucztę, na której wszyscy, jedząc i pijąc, weselili się bardzo. Przyszła jednak godzina, w której było trzeba opuścić gościnny dom. Przed wyjściem, pan Wielkie Serce chciał uregulować rachunek za ich pobyt. Gajus odpowiedział jednak, ze nie jest to zwyczajem jego domu, aby pielgrzymi płacili za gościnę. On ich wprawdzie żywił i dawał im mieszkanie przez cały rok, jednakowoż zapłaty oczekiwał od dobrego Samarytanina, który mu obiecał, że po Swoim powrocie zwróci mu, co do grosza, wszystko, cokolwiek wyda na nich (Lk 10:35).

Na to pan Wielkie Serce odpowiedział: – Umiłowany! Wiernie postępujesz, gdy wyświadczasz usługi braciom, zwłaszcza przychodniom, którzy złożyli świadectwo przed zborem o miłości twojej, i dobrze postąpisz, jeżeli wyprawisz ich w drogę, jak przystoi przed Bogiem. (3J 5-6). Gajus pożegnał wszystkich serdecznie, i dzieci swoje, a osobno jeszcze pana Serce, któremu dał coś pokrzepiającego do picia na drogę.
Gdy już przekraczali próg domu, pan Słabe Serce zrobił taki ruch, jak gdyby miał chęć pozostać w tyle.
Zauważył to jednak pan Wielkie Serce i powiedział: – Kochany bracie,
proszę cię, chodź razem z nami! Będę przewodnikiem twoim i będziesz się miał równie dobrze, jak i my wszyscy”.
Słabe Serce: – Niestety, ja potrzebuję odpowiedniego towarzysza; wy wszyscy jesteście pełni życia i siły, a ja, jak widzicie, jestem słaby. Pójdę więc raczej za Wami, by z powodu wielu moich dolegliwości nie stać się i wam, i sobie ciężarem. Jak już powiedziałem, jestem człowiekiem o słabym sercu i umyśle. Często gorszy mnie lub osłabia coś, co inni mogą znieść bez szkody.

Na przykład nigdy nie polubię pustego śmiechu lub strojenia się, jak też i zadawania niepotrzebnych pytań. Ach! Jestem taki słaby, że zadaje mi ciosy to, co inni czynią bez skrupułu. Nie znam jeszcze całej prawdy. Jestem bardzo mało uświadomionym Chrześcijaninem. Bywa tak, że gdy słyszę jak ktoś raduje się w Panu, odczuwam z tego powodu niepokój, gdyż ja się tak cieszyć nie umiem.

Powodzi mi się tak, jak słabemu człowiekowi pomiędzy silnymi, jak choremu między zdrowymi, lub jak dopalającej się pochodni. Ten, co jest upadku bliski, jest pochodnią gasnącą dla człowieka pokoju zażywającego (Job 12:5) Często po prostu nie wiem co robić.
– Ależ bracie, rzekł pan Wielkie Serce – otrzymałem rozkaz, aby pocieszać tych, którzy są słabego ducha, a słabym być podporą.

Musisz koniecznie pójść razem z nami! Dostosujemy się do twoich możliwości maszerowania i będziemy służyli ci pomocą. Wyrzekniemy się, przez wzgląd na ciebie, niektórych rzeczy, zarówno z zakresu pojęć, jak i zagadnień życia praktycznego. Nie będziemy wdawać się w twojej obecności w wątpliwej wartości dyskusje; uczynimy wszystko, byle byś tylko nie pozostał w tyle. (1Tes. 5:14; Rz 14; 1 Kor 8:9-13; 9:22).
Cała rozmowa toczyła się przy drzwiach domu Gajusa. W czasie gdy byli nią pochłonięci, nadszedł, wspierając się na kulach, niejaki pan Gotów-paść, który też odbywał pielgrzymkę.

Gdy ujrzał go pan Słabe Serce, zapytał: – Człowieku, w jaki sposób doszedłeś aż tutaj o kulach? Przed chwilą narzekałem na brak odpowiedniego towarzysza, a tu, szczęśliwie, ty się zjawiasz. Zupełnie odpowiadasz moim pragnieniem! Witaj zatem, witaj, dobry panie! Mam nadzieję, że będziemy sobie mogli w przyszłości wzajemnie pomagać!

– Rad będę z twojego towarzystwa – odparł tamten – skoro tak szczęśliwie spotkaliśmy się, gotów jestem odstąpić ci jedną z moich kul, byle tylko nie musieć się z tobą rozstawać.
– Nie trzeba – odpowiedział pan Słabe Serce – choć jestem ci bardzo wdzięczny za okazaną mi przychylność, to jednak nie mam zamiaru używać kuli, póki nie jestem chromym. Niemniej może zdarzyć się okoliczność, w której może ona mi być pomocna, na przykład dla obrony przed jakimś psem.
„Cokolwiek by mogło ci być potrzebne, czy to ja sam, czy moje kule – wszystko jest do twojej dyspozycji, dobry panie.
Ruszyli więc w dalszą drogę w następującym szyku: pan Wielkie Serce z panem Rzetelnym szli przodem, za nimi szła Chrześcijanka wraz ze swymi synami, Miłosierną i Febą. a wreszcie z tyłu szedł pan Słabe Serce wraz z panem Gotów-paść, wspierającym się na swoich kulach. Po chwili pan Rzetelny rzekł: „Proszę cię, mój panie, opowiedz nam coś pożytecznego o tych, którzy odbywali pielgrzymkę przed nami, a będzie się nam raźniej podróżowało.
Wielkie Serce: – Z największą przyjemnością. Przypuszczam. że wszyscy już słyszeliście, jak ongiś Chrześcijanin spotkał Apoliona w Dolinie Poniżenia, a także, jak bardzo się utrudził, nim przeszedł przez Dolinę Cienia Śmierci. Przypuszczam też, że już chyba o tym słyszeliście, jak ciężkie przejścia miał Wierny z powodu pani Rozpustnej, Adama Pierwszego, Malkontenta i Wstydu, tych czterech nader zdradliwych łajdaków. Gorszych chyba nie można spotkać na drodze pielgrzymki.

Rzetelny: – Tak, zdaje się, że słyszałem o tych, których wymieniłeś. Najcięższe jednak było doświadczenie wiernego z powodu pana Wstyd. Tego natręta nie mógł się on w żaden sposób pozbyć!
Wielkie Serce: – Istotnie Pielgrzym ten określił go też bardzo słusznie twierdząc, że ze wszystkich ludzi miał najbardziej niestosowne imię.
Rzetelny: – Ale powiedz mi proszę, panie mój, czy to nie gdzieś w tej okolicy właśnie, Chrześcijanin i Wierny spotkali Gadułę? To też był nie lada ptaszek!
Wielkie Serce: – Tak, to był zarozumiały głupiec. Dużo jednak jest takich, którzy idą w jego ślady.
Rzetelny: – Prawie zwiódł wiernego.
Wielkie Serce: – Chrześcijanin poradził mu jednak, w jaki sposób można go szybko zdemaskować!
Tak rozmawiając doszli szybko do miejsca, gdzie Chrześcijanin i Wierny spotkali Ewangelistę.

Przewodnik powiedział wtedy: – Gdzieś tutaj Chrześcijanin i Wierny spotkali Ewangelistę, który proroczo wskazał im na utrapienia, z którymi mieli się spotkać na Targach Próżności.
Rzetelny: – Tak? No, to musiał być, ośmielę się zauważyć, nader trudny dla nich rozdział, który im wówczas przeczytał.
Wielkie Serce: – Istotnie tak było. Równocześnie jednak bardzo ich pocieszył i dodał odwagi. Ale co tu dużo o nich mówić! Byli oni obaj ludźmi odważnymi jak lwy, a oblicza ich były jako krzemień (Iz 50:7). Czy pamiętasz jak nieustraszonymi byli w obliczu sędziego?

Rzetelny: – tak, Wierny cierpiał bardzo mężnie.
Wielkie Serce: – Istotnie, a jak wielkie były owoce ich cierpień. Dzięki jego śmierci nawrócił się Ufny i inni.
Rzetelny: – Rzeczywiście. Ale proszę mów dalej, gdyż dobrze znasz te wydarzenia.
Wielkie Serce: – Najgorszym ze wszystkich, z którymi się zetknął Chrześcijanin po przejściu przez Targi Próżności, był jednak Zmienny.
Rzetelny: – Któż to był?
Wielkie Serce: – Był to obłudnik ostatniej kategorii, starający się robić wrażenie najlepszego towarzysza podróży, taki, który chce być religijnym, ale na sposób całego świata. Zależało mu przede wszystkim na pewności, że z powodu religii nigdy niczego nie utraci, lub też nic narazi się na jakieś cierpienia.
Miał coraz to inny rodzaj religijności, przystosowany do każdej nowej sytuacji, a żona jego była równie „dobra” jak i on. Zmieniał ciągle swoje zasady, a do tego wszystkiego, bronił słuszności takiego postępowania! O ile mi jednak wiadomo, bardzo źle skończył przez swoją zmienność. Nie słyszałem też, aby które z jego dzieci cieszyło się jakimkolwiek szacunkiem u tych, którzy prawdziwie bali się Boga.

Tak rozmawiając, zbliżyli się do miasta Próżność, gdzie odbywały się Targi Próżności – można już było dojrzeć je w dali. Zaczęli się więc naradzać jak mają przejść przez to miasto, jedni mówili tak, inni zaś inaczej.
Wreszcie pan Wielkie Serce powiedział: „Zapewne wiecie o tym, że już wiele razy, jako przewodnik, prowadziłem pielgrzymów przez to miasto. Otóż znam mieszkającego w nim niejakiego Mnazona, Cypryjczyka, starego ucznia. U niego będziemy mogli się zatrzymać (Dz 21:16). Jeśli więc wam to odpowiada, pójdziemy do niego.
– Chętnie, rzekł stary pan Rzetelny,
– Zgoda, powiedziała Chrześcijanka,
– Zgoda, potwierdził pan Słabe Serce.
To samo powiedzieli wszyscy pozostali.
Musicie też wiedzieć. że gdy dotarli do miasta, był wieczór. Pan Wielkie Serce znał drogę do domu tego starego człowieka. Przyszli więc i zapukali do drzwi. Staruszek zaraz poznał pana Wielkie Serce po głosie, otworzył drzwi i wszyscy weszli do środka.

Gospodarz, pan Mnazon, zapytał ich na wstępie jak wiele drogi przebyli tego dnia. Odpowiedzieli: – Idziemy z domu naszego przyjaciela Gajusa.
– No, to macie za sobą kawał drogi – rzekł gospodarz – jesteście zapewne mocno zmęczeni. Proszę siadajcie!
Gdy wszyscy usiedli, przewodnik ich, pan Wielkie Serce, rzekł: – Jak się czujecie. kochani? Mogę was zapewnić. że w domu mego przyjaciela jesteście mile widziani.
– Tak, witam was serdecznie – rzekł Mnazon – i proszę powiedzcie tylko, czego sobie życzycie, a zrobimy to, co jest w naszej mocy, aby prośbie zadośćuczynić.
Rzetelny: – Przed chwilą uświadomiliśmy sobie, że najbardziej nam potrzeba schronienia i dobrego towarzystwa. Teraz jednak jestem przekonany, że posiadamy jedno i drugie.
Mnazon: – Jak wasze schronienie wygląda – widzicie, ale czy nasze towarzystwo będzie wam odpowiadało, o tym dopiero będziecie mogli się przekonać, gdy zostanie ono poddane próbie.
– Czy zechcesz zaprowadzić pielgrzymów do ich pokoi? – zapytał pan Wielkie Serce.
Mnazon: – Tak, zaraz to zrobię i zaprowadził ich więc do pomieszczeń, które dla nich przeznaczył, pokazał im też dużą i piękną jadalnią, w której mieli spożyć razem wieczerzę i przebywać do chwili udania się na spoczynek.
Gdy się już urządzili w swoich pokojach i nieco odetchnęli po podróży, pan Rzetelny zapytał gospodarza, czy w mieście tym znajduje się choć garstka dobrych ludzi.
Mnazon: – Mamy ich kilku, ale w porównaniu z resztą jest ich bardzo niewielu.
Rzetelny: – W jaki sposób moglibyśmy niektórych zobaczyć? Dla pielgrzymów bowiem, widok dobrych ludzi jest jak widok księżyca i gwiazd dla płynących po morzu żeglarzy.

Na to pan Mnazon zastukał butem w podłogę, i zaraz do pokoju weszła jego córka, imieniem Łaska, i tak do niej rzekł: – Idź do moich przyjaciół – pana Skruszonego, pana Świętego, pana Świętych-miłującego, pana Nie-śmie-kłamać i pana Pokutującego i powiedz im, że mam w moim domu kilku przyjaciół, którzy pragnęliby zobaczyć ich dziś wieczorem. Łaska poszła więc zaprosić ich, i po niedługim czasie przyszli, a po przywitaniu zasiedli wszyscy razem przy stole.

Wtedy pan Mnazon, gospodarz, rzekł: – Moi sąsiedzi! Jak widzicie, zawitała do mnie gromadka przybyszów, którzy są pielgrzymami. Przychodzą z daleka, a idą na Górę Syjon. Kim jednak, sądzicie, jest ta niewiasta? – zapytał wskazując na Chrześcijankę. – To jest Chrześcijanka, żona Chrześcijanina, tego słynnego pielgrzyma, który wraz ze swym bratem Wiernym, został tak haniebnie potraktowany w naszym mieście.
Gdy usłyszeli te słowa, przez chwilę nie mogli wydobyć głosu ze zdziwienia, wreszcie rzekli: – Nie spodziewaliśmy się ujrzeć Chrześcijanki, gdy Łaska przyszła nas zaprosić! To rzeczywiście bardzo radosna niespodzianka!
Zaczęli ją więc wypytywać o dotychczasowe powodzenie, jak też i to, czy ci młodzieńcy są jej synami. Gdy ona powiedziała, że tak jest istotnie, rzekli: – Niechaj Król, którego umiłowaliście i któremu służycie, sprawi, abyście byli jako wasz ojciec, i niech was przywiedzie tam, gdzie on przebywa – w pokoju!
Gdy już wszyscy usiedli, pan Rzetelny zapytał pana Skruszonego i pozostałych o atmosferę panującą w ich mieście.
Skruszony: – Jedno jest pewne, że w czasie targów jest tu okropny ruch i pośpiech. Pod ciężarem takiej atmosfery, trudno jest nam utrzymać serce i ducha w należytym rządku. Kto spędza życie w takim mieście jak nasze, i ma do czynienia z takimi ludźmi, z jakimi my mamy do czynienia, musi czuwać i strzec swego serca dzień i noc.

Rzetelny: – A jak przedstawia się zachowanie waszych sąsiadów, jeśli chodzi o atakowanie pielgrzymów?
Skruszony: – Są oni pod tym względem bardziej umiarkowani niż poprzednio. Wiecie wszak, jak potraktowano w naszym mieście Chrześcijanina i Wiernego. Ostatnio, jak już powiedziałem, mieszkańcy są znacznie spokojniejsi. Wydaje mi się, że krew Wiernego do dnia dzisiejszego dla nich ciężarem, który jak kamień przygniata ich serca. Od czasu bowiem, gdy go spalono na stosie, wstydzili się uczynić coś takiego ponownie. Wówczas baliśmy się wychodzić na ulicę. Teraz jednak możemy się śmiało pokazać.

Wówczas nazwa Wyznawca Pana była czymś wzbudzającym odrazę i pogardę, ale teraz w niektórych częściach naszego miasta (a wiecie, że jest ono bardzo duże), religia uchodzi nawet za rzecz godną szacunku.
Teraz z kolei pan Skruszony zapytał: – Proszę, powiedzcie nam, jak wam się powodzi w waszej pielgrzymce? Jak traktują was ludzie?
Rzetelny: – Powodzi nam się jak podróżnym – niekiedy droga jest sucha, kiedy indziej błotnista. Czasem wiedzie pod górę, czasem zaś w dół. Rzadko kiedy wiemy z pewnością, co będzie się działo za chwilę. Nie zawsze wiatr dmucha nam w plecy, i nie każdy spotkany człowiek jest naszym przyjacielem.

Już nie raz natarto nam porządnie uszu, a nie wiemy co nas jeszcze spotka. Lecz po największej części mamy możność doświadczyć prawdziwości starego przysłowia: Wiele zła spotyka na sprawiedliwego (Ps 34:20).
Skruszony: – Wspomniałeś o przeszkodach i walkach; jakież to boje musieliście staczać?
Rzetelny: – Zapytaj pana Wielkie Serce, naszego przewodnika, on bowiem będzie ci mógł najlepiej zdać sprawozdanie z tych przeżyć.

Wielkie Serce: – Zostaliśmy już trzy, czy cztery razy zaatakowani. Najpierw Chrześcijanka i jej dzieci zostały napadnięte przez dwóch drabów, tak że już zdawało się, iż nadszedł kres życia całej gromadki. Później zostaliśmy zaatakowani przez olbrzyma Okrutnego, olbrzyma imieniem Młot i olbrzyma Niszczy-dobro. Właściwie tego ostatniego, to my zaatakowaliśmy, a było to tak: Gdy już spędziliśmy jakiś czas w domu Gajusa, gospodarza mego i całego zgromadzenia, postanowiliśmy pewnego dnia, wziąwszy ze sobą broń, pójść i stawić czoło jednemu z wrogów pielgrzymów. Wiedzieliśmy bowiem, że przebywa w pobliżu. Gajus znał jego kryjówkę lepiej ode mnie, gdyż żyje w tamtej okolicy. Szukaliśmy, aż wreszcie spostrzegliśmy wejście do jaskini. Bardzo nas to ucieszyło i podniosło na duchu. Zbliżyliśmy się więc do jego jamy – i oto naszym oczom przedstawił się straszny widok: w rękach olbrzyma znajdował się ten oto biedny pan Słabe Serce, wciągnięty bestialskim sposobem, do jego sieci.

Okrutnik miał właśnie zamiar go zabić, ale gdy nas zobaczył, pomyślał zapewne, że mu się nadarza sposobność zdobycia nowego łupu. Pozostawiwszy więc pana Słabe Serce w jaskini, ruszył na nas. My natarliśmy na niego z całej mocy – a on zawzięcie walczył! Ostatecznie udało nam się powalić go na ziemię, po czym obcięliśmy mu głowę i zatknęliśmy ją na drzewcu przy drodze, aby była postrachem dla tych, którzy chcieliby postępować równie bezbożnie w przyszłości.

A że mówię prawdę, może poświadczyć pan Słabe Serce osobiście, gdyż jest tutaj obecny, ten człowiek właśnie, który został wyrwany, niby owieczka z paszczy lwa.
Wtedy odezwał się pan Słabe Serce: – Doświadczyłem prawdziwie tego wszystkiego, i zarówno przestraszyłem się, jak i ucieszyłem. Przestraszyłem się, gdyż mi groziło, że lada chwila olbrzym rozedrze mnie na kawałki i ogryzie moje kości. Ucieszyłem się zaś, gdyż ujrzałem pana Wielkie Serce i jego przyjaciół nadchodzących z bronią w ręku, aby mnie wybawić.
Na to pan Święty rzekł: – Ci którzy udają się na pielgrzymkę, potrzebują dwóch cech wyróżniających: odwagi i czystego życia. Jeśli nie mają odwagi, to nie mogą w żaden sposób utrzymać się na tej drodze. Gdy zaś życie ich jest rozwiązłe, stają się powodem tego, iż sama nazwa „pielgrzym” – budzi odrazę.
Potem zabrał głos pan Świętych-miłujący mówiąc: – Mam nadzieję, że takiej przestrogi wam nie potrzeba. Prawdą jest jednak, że wielu kroczy tą drogą, których można by raczej nazwać obcymi sprawie pielgrzymki, aniżeli pielgrzymami.

Następnie pan Nie-śmie-kłamać rzekł: – To prawda, tacy nie mają ani postawy, ani odwagi pielgrzyma. Nie chodzą prosto, lecz jakby koślawo. Jedną nogę stawiają zwróconą końcami palców do środka, a drugą na zewnątrz. Skarpety ich są dziurawe, tu widać jakiś łachman, tam dziurę, wszystko to przyczynia się ku pohańbieniu sprawy Pana!
– O to, aby tak nie było, winni się troszczyć wszyscy pielgrzymi – rzekł pan Pokutujący. Nie jest też możliwym, aby mogli odczuwać działanie łaski Bożej i cieszyć się, jakby chcieli, należytym postępem w swej pielgrzymce, jeśli nie oczyszczą wpierw drogi swej od wszelkich plam i zmaz.
W ten sposób rozmawiali do chwili, aż kolacja była gotowa. Gdy więc podano ją do stołu, zasiedli przy nim wszyscy i pokrzepili swe strudzone ciała, po czym udali się na spoczynek. W tym mieście targowym pozostali dłużej, przez cały czas zamieszkując w domu pana Mnazona. Stało się też tak, że po pewnym czasie córka Mnazona, Łaska, została żoną Samuela, syna Chrześcijanki, a druga jego córka – Marta żoną Józefa.

W mieście tym, jak już powiedziałem, spędzili dłuższy okres czasu, a było to możliwe dzięki temu, iż atmosfera w nim panująca była inna niż dawniej. Pielgrzymi zaznajomili się z wieloma mieszkańcami tego miasta, ludźmi dobrymi, służąc im jak tylko mogli.

Miłosierna, stosownie do swego zwyczaju, pilnie pracowała, zaspakajając potrzeby ubogich, ze co też ją błogosławili, mając głód zaspokojony i okryte plecy; była więc ona prawdziwą ozdobą swego wyznania.

Prawdę mówiąc, wszystkie te młode niewiasty – Łaska, Feba i Marta. – miały dobre charaktery, wiele też czyniły dobrego, każda na swój sposób. Wszystkim im też dane było doczekać się licznego potomstwa, tak że imię Chrześcijanina, jak wspomniano poprzednio, zostało zachowane na świecie.
Podczas ich pobytu w tym mieście, pewnego razu z pobliskich lasów wyszedł potwór, który zabił bardzo wielu mieszkańców. Porywał on dzieci, a następnie karmił nimi swe szczenięta. Żaden człowiek, w całym mieście nie miał odwagi temu potworowi choćby spojrzeć w twarz. Wszyscy uciekali, gdy tylko słyszeli trzask łamanych drzew, towarzyszący jego zbliżaniu się.
Potwór ten był odmienny od wszystkich zwierząt, które żyją na ziemi. Ciało jego miało kształt smoka, miał siedem głów i dziesięć rogów. Robił on straszliwe spustoszenie wśród dzieci, a sam znajdował się pod panowaniem niewiasty (Obj. 3). Stawiał on ludziom swoje warunki, a ci, którzy miłowali zachowanie życia bardziej niż swą duszę, stawali się jego poddanymi, ulegając jego żądaniom.

Wobec takiej sytuacji, pan Wielkie Serce wraz z tymi, którzy przyszli odwiedzić pielgrzymów w domu pana Mnazona, postanowili wyprawić się i stoczyć z potworem walkę, i jeśli to będzie możliwym, uwolnić mieszkańców miasta od szponów i paszczy tego żarłocznego smoka.

Wyszli więc na jego spotkanie: pan Wielkie Serce, pan Skruszony, pan Święty, pan Świętych-miłujący i pan Pokutujący – wszyscy z bronią w ręku.
Z początku potwór nie spieszył się nawet, by zająć stanowisko obronne, patrzył na nadchodzących przeciwników z wielką pogardą. Oni jednak tak dzielnie zaatakowali go swymi mieczami, a byli walecznymi ludźmi, że zmusili go do ucieczki, po czym wrócili do domu pana Mnazona.

Musicie bowiem wiedzieć, że potwór pojawiał się tylko w pewnych porach roku. Gdy takie okresy nadchodziły, waleczni rycerze już na niego czekali i ustawicznie go atakowali.

W rezultacie, po pewnym czasie potwór nie tylko został poraniony, lecz nawet okulał. Nie mógł więcej robić tak strasznego spustoszenia jak poprzednio, a wielu było przekonanych, że wkrótce zginie wskutek zadanych mu ran.

Te wydarzenia bardzo rozsławiły w mieście imię pana Wielkie Serce i jego towarzyszy, tak, że nawet wielu z tych, którzy nie dzielili ich poglądów, wysoko ich ceniło i otaczało szacunkiem. Z tej również przyczyny wierzący w Pana nie zaznawali już większych prześladowań.

Byli tam, co prawda, także ludzie podlejsi, którzy nie potrafili widzieć lepiej od kreta, ani rozumieć więcej aniżeli zwierzę. Ci nie mieli szacunku nawet dla bohaterów i nie zwracali uwagi na męstwo i chwalebne czyny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Anti-Spam Quiz: